I'll take a chapter. AND WRITE IT!
Tia, napisałam go. Jutro jednak brak czasu znowu, bo na sklepy jadę i w ogóle i mnie w domu nie będzie... Fuck, znowu nie mam kiedy nadrabiać *imo kącik*
Bickslow : Nie łam się, twoi fani cię kochają to ci wybaczą, nie? Wybaczycie jej, prawda?
*imo kącik ciąg dalszy*
~*~
To tu powinna stać chatka. To z niej powinna wyskoczyć
starsza kobieta i zacząć wymachiwać miotłą, krzycząc, że nienawidzi ludzi. A
potem i tak spytałaby się, czy ktoś potrzebuje pomocy, skoro przyszli do niej.
Martwiłaby się.
Ale tak nie było.
Bo w miejscu, gdzie powinna stać chatka, w ziemi coś
potężnego wyryło rów. Długi, głęboki rów, który zmiótł z powierzchni ziemi
zarówno chatkę, jak i okoliczne drzewa.
- Odór tej magii nadal unosi się w powietrzu – stwierdził Gajeel,
rozglądając się, jakby chcąc wyłapać, dokąd prowadzi trop.
Mistrz klęczał. Na ziemi, w brudzie i trawie, klęczał z
pochyloną głową. I dłońmi zaciśniętymi w pięści, drżącymi.
A ludzie szeptali. Magowie Fairy Tail z oburzeniem, strachem
i smutkiem mówili do siebie, cicho i bojaźliwie. Ktoś zapłakał. Ktoś inny
warknął, wzywając rodzinę do pomszczenia Porlyusici.
Ale Mistrz klęczał. I nie reagował.
Mira podeszła do niego, splatając przed sobą dłonie i z
troską patrząc na dziadka.
- Mistrzu… - Zaczęła. Ale nie dokończyła. Nie mogła. Nie
potrafiła znaleźć słów, które pasowałyby do tej sytuacji.
Bo ta chwila wymagała od nich milczenia. Milczenia, w którym
każdy czuł ból w sercu na myśl o starszej uzdrowicielce, która tyle razy im już
pomogła…
A Natsu jako pierwszy wyrywał się do walki.
- To wymaga zemsty! Musimy iść i walczyć! – Krzyczał na całe
gardło, płonąc na całym ciele. Ale tym razem nikt go nie uspokajał. Nawet
Mistrz.
Bo Mistrz płakał. Gęsto, niepowstrzymanie płakał.
- Porlyusica… -
Szeptał. A łzy skapywały na jego pięści, wciśnięte w rów, który pozostał
po nieznanej im sile. – Moje dzieci… Idziemy ją pomścić…
I Fairy Tail ochoczo krzyknęło.
A nikt nie czepiał się, by ułożyć plan. Nikt. Nawet Gajeel.
Bo to nie była zimna, wyrachowana bitwa między dwiema
gildiami.
To był rozpaczliwy zew zranionej rodziny.
~*~
Coś ją wybudziło.
A także coś krępowało jej ruchy. W instynktownym geście
próbowała poruszyć rękoma. I nie mogła. Czuła szorstkie, twarde liny które
krępowały ją.
Sznurem związano ją, owinięto wokół ramion, rąk, skrępowano
jej nadgarstki i związano ze sobą nogi. Nie była w stanie nawet drgnąć.
A kiedy uniosła powieki, zdała sobie sprawę, że leży w
pogrążonym w mroku pomieszczeniu. Ale mimo to widziała. Widziała kamienne
bloki, z których stworzono ściany i sufit. Widziała mech i wilgoć, ściekającą
wręcz po kamieniach spomiędzy szczelin. Słyszała piski i cichutkie tupoty wędrujących
gdzieś szczurów. Pewnie za ścianą, by tu ich nie widziała.
Nie wiedziała ile już tak trwała w tym transie. Pewnie
długo. Nie było okna, przez które mogłaby spojrzeć na niebo i ocenić, jaka jest
pora dnia. Lub nocy.
I nie dochodził tu żaden dźwięk. Nic.
Cisza i pustka przesiąknięta wilgocią lochów Sabertooth.
~*~
- Złapaliśmy ją – poinformował Jiemma.
Zeref jednak nie zareagował. Nie odpowiedział. Nie wykonał
gestu, który mógłby dać znać, że Mistrz Sabertooth nie jest mu potrzebny. Albo,
wręcz przeciwnie, że jego dłuższa obecność jest wręcz wymagana.
Do czasu…
- Nie zdawało ci się
nigdy, że ktoś cię obserwuje, Mistrzu Sabertooth? – Spytał chłopak, wyglądając
przez okno, jakby znudzony.
Wprawdzie Jiemmę to zirytowało. Spełnił żądania Czarnego
Maga a ten… Zignorował jego słowa. Ale nie mógł nic na ten temat powiedzieć.
Tak długo, jak ceni swoje życie…
- Nie zdarzyło mi się to nigdy – odpowiedział.
I kątem oka dostrzegł, jak Sting i Rogue, którzy stali za
nim, wymienili ukradkowe spojrzenia. Minerva zignorowała ich zachowanie.
- Czyżby nasz Smoczy Duet miał coś do powiedzenia?
Słowa Zerefa ich zaskoczyły. Bo chłopak stał tyłem do nich,
nie zwracając na czwórkę magów uwagi. A mimo to dostrzegł to zerknięcie…
- Czasami wydaje mi się – zaczął Rogue, spod czarnej grzywki
opadającej na jedno oko spoglądając na Zerefa – że ktoś mnie obserwuje. To
dziwne uczucie. Jakbym tą osobę znał. Od bardzo, bardzo dawna. Ale nie umiem
sobie przypomnieć, kto to.
- Mam takie same odczucia – przytaknął Sting.
Cisza. Ciężka, chłodna cisza zapanowała w pomieszczeniu.
Czarny Mag nie odpowiedział. A magowie Sabertooth już się nie odezwali.
Za oknem przeleciał ptak. Czarny punkt sunął po czerwonym od
zachodzącego słońca niebie. A potem zniknął, pospiesznie uciekając z zasięgu wzroku
ludzi.
Ciemne chmury zbierały się na horyzoncie.
- Nie ignorujcie swych przeczuć. Burza nadchodzi. Wielka,
potężna burza. Nawałnica, przyniesiona tutaj przez nią – mruknął Zeref, stukając leniwie opuszkami palców o szybę. I
pozostawiając na niej ślad odcisków. – Bądźcie gotowi na dzień, w którym
przyjdzie. I zniszczy wszystko. Ona
zniszczy wszystko.
Sabertooth nie odpowiedziało. Stali w milczeniu, a Rogue i
Sting z niepokojem spojrzeli po sobie, czując się jeszcze gorzej po słowach
Czarnego Maga.
Tego, który w końcu odwrócił się od okna i spojrzał na
swoich podwładnych.
- Prowadźcie mnie do niej. Nim Fairy Tail tu przyjdzie,
muszę posiąść jej potęgę – powiedział, kierując się w stronę wyjścia.
A magowie Sabertooth posłusznie rozstąpili się, tworząc
Czarnemu Magowi przejście do drzwi.
Daleko na horyzoncie zabłysło. I po paru sekundach potężny
grzmot, jak gniew Bogów, uderzył w uszy magów.
~*~
Porządkowała księgi.
Jak zawsze. Część z nich znała już na pamięć.
Na tym odludziu jednak
niema wiele do roboty. Choć dla niej lepsze to niż życie w Magnolii. W końcu
nienawidziła ludzi…
Porlyusica kolejny raz
przeczesała spojrzeniem wnętrze swojej chatki. Ale i tym razem nie mogła
dostrzec żadnych błędów, żadnych niepoprawności. Nic. Wszystko było w idealnym
porządku.
A słońce świeciło
ciepło, śmiejąc się swym blaskiem do wszelkich istot, które zapragnęły napawać
się jego obecnością.
Kobieta już z daleka
usłyszała kroki. Trzask gałązek i liści pod nogami.
Ale chód był powolny.
I wyraźnie słaby. Przełamując swoją nienawiść do istot ludzkich, Porlyusica
otworzyła szeroko drzwi i spojrzała na gościa.
Po budowie wyraźnie
poznała, że to kobieta. Mężczyzna nie mógł byś tak niski i smukły w swojej
budowie. Ale przez kaptur, tak głęboko założony na głowę, nie mogła dostrzec
twarzy. Cienki i poszarpany, wyraźnie zużyty już płaszcz noszący znamiona czasu,
targany przez wiatr odsłaniał nagie, brudne łydki, wyraźnie kobiece. I drobne,
jeszcze bardziej brudne stopy, z nałożonymi nań tylko starymi, ledwo
trzymającymi sandałami.
- Kim jesteś? –
Spytała Porlyusica, mimo wszystko przejmując się stanem nieznajomej, która
wyglądała… Jak siedem nieszczęść.
Nie odpowiedziała. Za
to uklękła na ziemi. Pochyliła się. I wsadziła palec w ziemię, powolnymi,
słabymi ruchami żłobiąc w niej słowa.
„Pomóż mi” odczytała.
A kiedy kobieta
podniosła głowę, cień nieco się wycofał, odsłaniając szyję i podbródek. Na gardle
miała bliznę. Głęboką, nietypową bliznę, która układała się w…
- Znak Ssza, Smocza
Runa Ciszy… Ty jesteś… - Zaczęła. Ale nie dokończyła.
Bo cała prawda spadła
na nią jak grom z jasnego nieba. I wiedziała już, kogo ma przed sobą.
‘To ta, o którem
mówiłaś, że przyjdzie? Niemowa, od której zależą losy wszystkiego?’ spytała w myślach.
I nie musiała długo czekać.
‘To ona. Musiała tu
przyjść pieszo wprost ze Smoczego Leża. Nic dziwnego, że wygląda, jakby miała
wyzionąć ducha, biedna… Pomóż jej’ odpowiedziała Grandine, której ciepły,
spokojny głos rozbrzmiał w głowie Porlyusici cichym echem.
- Chodź, biedactwo –
powiedziała szybko kobieta, podchodząc i podając niemowie ręce. Pomogła jej
wstać. I poprowadziła ją w stronę swojej chatki. – Wyglądasz okropnie… Nie
martw się, szybko wrócisz do formy.
Na wspominki jej się zebrało.
Ale teraz stukot butów sprowadził jej myśli z powrotem do
teraźniejszości. Uniosła powieki i czerwonymi oczami spojrzała w drewniane
drzwi . Które po chwili skrzypnęły głośno, wpuszczając do środka oślepiający
strumień światła. I cztery postacie.
- W jej pustych oczach widziałem przyszłość – odezwał się
głos. Chłopak, który szedł powolnym krokiem w stronę kobiety, mówił cicho i ze
smutkiem. – Widziałem wszystko. Mogłem ją zabić i zapobiec nieszczęściu. Ale
nie zrobiłem tego. Nie mogłem jej zabić… Ale teraz muszę. Jeśli ją zabiję, nic
już nie uratuje Wróżek przed zagładą.
Porlyusica otworzyła szerzej oczy, widząc, jak Zeref pochyla
się powoli nad nią. Dostrzegła jego twarz tuż przed swoją.
I wiedziała, o czym mówi. Wiedziała wszystko. Teraz zdała
sobie sprawę z tego, co się dzieje. I co się dziać będzie.
„Zginę tutaj” pomyślała, drżąc na samą myśl o tym. „Zeref
weźmie moją smoczą duszę. Wykorzysta tą potęgę, by zniszczyć ją. A kiedy to zrobi, nic nie stanie mu
na przeszkodzie…”
- Dobrze kombinujesz – odezwał się Czarny Mag, zupełnie
jakby czytał w myślach starej uzdrowicielki. I uśmiechnął się obleśnie, wyciągając
dłoń i przesuwając palcami po jej różowych włosach. – Bardzo dobrze. Widziałem
przyszłość. I wiem, że tylko jej
obecność oddziela mnie od urzeczywistnienia planu. Zagłada Wróżek blisko. Ale
najpierw musi nastąpić Zagłada ich Obrończyni.
Chłopak kucnął przed nią. I drugą dłoń przyłożył do mostka
kobiety. Porlyusica szarpnęła się, próbując uwolnić. Ale nie mogła… Nie mogła…
Nie mogła…
Obleśny uśmiech Zerefa to ostatnie, co widziała.
A potem nie było nic.
~*~
Juvia tak bardzo żałowała.
Bo z synem nie mogła iść na pole bitwy. I zostawić go samego
nie mogła. Więc musiała zostać w domu. Ze swoim małym skarbem.
Siedziała na łóżku. A Kori’ego trzymała na kolanach. Mały
chłopczyk, oparty plecami o brzuch i piersi matki, nieświadomy tego, co się
działo, bawił się uszkami pluszowego
misia. Naciągał mu je, a potem z powrotem wciskał w mięciutką głowę zabawki,
ciesząc się przy tym niemiłosiernie.
A Juvia uśmiechała się z czułością, gładząc chłopczyka po
włoskach. Tak ciemnych.. Zupełnie, jak Gray-sama..
Na wspomnienie ukochanego, Juvia drgnęła. I spojrzała w
okno. Pierwsze krople deszczu uderzały o szybę z przyjemnym odgłosem.
Pamiętała jego twarz. Jego słowa.
„Cały Fairy Tail to rodzina. Jedna, wielka rodzina. I trzeba
jej bronić. Idę jej bronić. Tak, jakbym bronił ciebie czy Kori’ego. Wrócę niedługo.
Czekaj na mnie, Juvia…”
Bała się. Tak bardzo się bała. O swojego ukochanego, o Fairy
Tail… Wierzyła w nich. Potrafią dać sobie radę. Zniszczą swoich wrogów, a potem
wrócą, wyszczerzeni uśmiechami od ucha do ucha. I znów będą się śmiać. I znów
będą się bić.
Jak zawsze…
Juvia uśmiechnęła się, całując ciepłą główkę synka.
- Tata wkrótce wróci, kochanie – powiedziała.
A chłopczyk przekręcił główkę, patrząc na mamę dużymi,
niebieskimi oczami.
- Ta.. Ta… Tata… - Powiedział swoje pierwsze, sensowne
słowo.
A Juvia uśmiechnęła się smutno. I objęła chłopca,
przytulając go do piersi.
- Tak, tata. Tata wróci, synku. Niedługo wróci.
~*~
Musieli się zatrzymać. Deszcz złapał ich w połowie drogi.
Ziemia stała się śliska i błotnista, więc nie mogli kontynuować marszu.
Musieli się zatrzymać.
Pod jednym z drzew, gdzie krople deszcze jako tako nie
dosięgały ich, rozlokowała się piątka magów, dookoła ogniska, które na szybko
zrobili, a w którym trzeszczał ogień, którego nie mogły zgasić rzadko przedzierające
się przez liście krople.
Siedząc, rozmawiali luźno. Na różne tematy. Co może teraz
porabiać Fairy Tail. Co może teraz być powodem bójki Natsu i Gray’a. Czy pół
gildii znowu zachwyca się małym synkiem Juvii, która pewnie otwarcie kibicuje
swojemu ukochanemu w walce.
I tak rozmawiając chichrali się co chwilę, przypominając
sobie wszystkie śmieszne sceny.
- No właśnie – zaczął Freed. I spojrzał znacząco na
Bickslowa i Reneé. – To kiedy możemy się spodziewać i waszego ślubu?
Miał nadzieję, że chociaż się zarumienią. Że się speszą,
odwrócą spojrzenie i mrukną, że nie wiedzą, o czym mówi. A tymczasem oboje
zaśmiali się, całkowicie rozluźnieni.
- Jeszcze się nie oświadczyłem nawet – powiedział Bickslow,
wystawiając język.
Jego lalki zatańczyły dookoła, powtarzając „oświadczyłem”. A
dziewczyna pokiwała głową.
- Mam spore wymagania co do przyszłego męża. Nie wiem, czy
nawet Bickslow je spełni.
Reszta Raijinshuu patrzyła tylko z zaskoczeniem. Bo nie
takiej reakcji się spodziewali.
Ale oni też nie rozumieli tego, co było między tą dwójką.
Bo dla nich, być przy sobie, ramię przy ramieniu, w pewnym
momencie stało się czymś całkowicie naturalnym i oczywistym. Zaufanie i ta
bliskość wypchnęły z ich relacji zawstydzenia.
Ktoś mógłby powiedzieć, że się w ten inny sposób kochają.
Bez zbliżeń, bez pocałunków, bez namiętności. Tak po prostu, całą swoją duszą,
kochają się nawzajem, ciesząc się tym, że po prostu są.
Ale pozostali członkowie tej drużyny jeszcze nie do końca to
rozumieli.
~*~
Zeref stał. Z kielichem pełnym krwi. Krwi Porylusici.
A magowie Sabertooth niezbyt wiedzieli, o co chodzi z tym
piciem krwi…
- Krew sama w sobie nie ma wartości – powiedział Zeref,
najpewniej chcąc im wyjaśnić, o co chodzi. – Ale dusza musi znaleźć jakieś
ujście z ciała. Ja to ujście tworzę poprzez krew. Co za tym idzie, swoją magią
zamykam duszę danej osoby w krwi. Kiedy ją piję, siła danej osoby spływa na
mnie – chłopak, zapatrzony w czerwoną ciecz wydawał się zafascynowany. I
niecierpliwy. – Smocza dusza… Smocza krew… W moim posiadaniu… To tylko moment…
Tylko chwila…
Chłopak uniósł kielich. Z żądzą i pragnieniem w oczach
przystawił brzeg naczynia do ust. I przechylił kielich, łapczywie spijając
Smoczą Krew, Smoczą Duszę.
~Podobało się? Komentuj!~
Pierwsza~!! *^* Zaraz z komciam~!! <333
OdpowiedzUsuńDruga :3 Już czytam ^^
OdpowiedzUsuńWyszło tak... okropnie ale zarazem cudownie.
UsuńZaniemówiłam. *myśli*
O, juz wiem ;3 Reneé i Bickslow tacy słodcy. Są inni. I dobrze :D
Notka świetna, wciągająca, czego by tu jeszcze chcieć?
Weny życzę :]
Nie wiem co powiedzieć.
OdpowiedzUsuńLaxus: Przeżywa traumę.
No bo kto po śmierci Porylusici będzie okładał Laxusa miotłą?! No kto, ja się pytam?!
Laxus: Dramatyzujesz
Może troszeczkę. Rozdział wyszedł genialny nieco mroczy no i okropnie wciągający.
Weny
Nieee..... Czy Ty mi przed chwila zabiłaś Porlyusicę?!!! D:
OdpowiedzUsuńKin - chan ma rację ;-; Kto będzie teraz Laxusa miotłą okładał?!
T.T Mroczne, fascynujące.. jednym słowem: Epickie.. i to prze wielkie "E"
Bickslow i Renee strasznie przypominają mi mnie i mojego kolegę o.o
Łosz ty...
Ale słodko to wyszło :3
Czekam na więcej! :*
~Mika
Zabiłaś Porylusicę ._.
OdpowiedzUsuńA ja ją zawsze paringowałam z Makarovem.. Z kim ja go będę paringować?
A Renee i Bickslow są tacy.. inni? To bardzo dobrze, fajnie czasem poczytać o takim nietypowym paringu.
Zaniemówiłam, po przeczytaniu tego rozdziału, więc pominę Juvię i Zerefa-wampira. To było epickie *-* Weny!
Nie,nie,nie!Zabiłaś Porlyusicę!Tak samo jak Bea Tetsugaku Neko pairingowałam ją z Makarovem.Renee,zabiję cię!Nie dość,że nic,a nic Mirajane x Freed nie było to jeszcze mi Porlyusicę zabiłaś *chlip*...No,ale rozdział mnie trzyma(ł) w napięciu,i czekam na kolejny ^^
OdpowiedzUsuńTak. Bickslow ma rację (w sumie to chyba zawsze chlop ma rację.. to podejrzane). W każdym bądź razie, fani Cię kochają i wybaczą wszystko x3 dodam jeszcze że Cię rozumiem. Niby mam wakacje a ciągle brak czasu O.O
OdpowiedzUsuńObleśny uśmiech, mówisz? Czemu to mi się kojarzy z jakimś starym zboczeńcem? xD
Juvia z Korim <3 koocham małe dzieci! O jeeżu, zazdroszczę Juvii. Męża i synka :3
Weny Ren-chan!
o.O Biedna Porlyusica, szkoda mi jej :(
OdpowiedzUsuńJuvia i Kori :) Pierwsze słowa malucha to tata :)
Mam nadzieję, że tatuś naprawdę za niedługo wróci do swojego synka.
Reakcja Bikslowa i Renee była bezcenna :)
Fred chyba chciał ich zmieszać, a tu takie coś- aż gruchnęłam śmiechem.
Weny :)
Szkoda mi Porlyusicji. ;(
OdpowiedzUsuńJejku niech tylko Gray usłyszy pierwsze słowo jego malca^^
Renee i Bickslow tak bardzo różnią się od reszty, ale to dobrze :)
ahh czekam na następny rozdział i dużo weny życzę ;)
Całą noc czytałam twojego bloga i muszę powiedzieć,że jestem wniebowzięta. Tak dokładnie opracowane rozdziały, były sceny przy których, szczerze mówię, płakałam , śmiałam się. Naprawdę jestem zadowolona, że istnieje tai blog jak twój. Od dziś znajduje się na pierwszym miejscu mojej listy z opowiadaniami o Nalu i Fairy Tail... ;)
OdpowiedzUsuńPorlyusica!!!! Nie!!! WHY?!
OdpowiedzUsuńGrimmjow: Zacznij komciać dobre strony rozdziału lepiej....
Jakie dobre strony? =,=
Grimmjow: Chodźby sceny BicksReéne
No dobra pierwszy raz się mogę z tobą zgodzić ^^
A więc jak zawsze słodko *^*
I jeszcze scena z Juvią i Korim- kawaii *^*
Mam ogólnie nadzieję, że nikt z Fairy Tail nie ucierpi...
I jeszcze to dziecko,które jest ze smoczego leża.
Wszystko zapowiada się niezbyt miło, ale jakiś dramatyzm musi być.
Duuuuuzio weny~!
~Natuśka-chan & Grimmjow
Czytając niemal cały rozdział miałam dreszcze i serducho mi szybciej biło. Bez kitu, tylko wzmianka o Renusi i Bickslowie lekko mnie rozluźniła, ale też bardzo rozczuliła :3
OdpowiedzUsuńAle to, jak Makarov płakał, jak cała "rodzina" była wściekła i zrozpaczona, i Zeref... on po całości w twoim opowiadaniu tak jak w kanonie powoduje, że mam dreszcze :P Nie jest straszny, ale taki no... napawający niepokojem xD
Świetny, genialny rozdział, po prostu to co teraz opisujesz na blogu jest niesamowite. Szacun! I chcę już dalszą część ^.^ (czytałam to chyba dzień po tym jak wstawiłaś, ale dopiero teraz mogłam to na (w miarę spokojnie) skomentować, mam nadzieję, że mi wybaczysz :P)
Ona nie żyje? ;____;
OdpowiedzUsuńA może jej krew odessał? XD
Wampir jakiś kurde xd
Będxie walka!
Mam nadzieję że nikomu się nie zachce zaatakaować Juvii...
Sting i Rogue <3
Boją się własnego cienia :D