Konnichiwa! Miało być Gray x Juvia. Ale niestety, bardziej mnie pociągnęła ta akcja. Mam nadzieję, że nie będziecie źli. Wkrótce pojawi się fragment z Grayem i Juvią. A teraz, miłego czytania ~ !
~*~
Wycierając
szmatką jeden z kufli rozglądała się uśmiechnięta po gildii.
Popołudnie
powoli mijało.
Panował
hałas i śmiech.
Lucy, Natsu,
Gray i Erza wyruszyli razem na misję. To samo Jet, Droy i Levy. Gajeel też się
gdzieś zapodział. Juvia pewnie śledziła Graya.
- Rany, jak
spokojnie bez nich… - Westchnęła, odkładając kufel i biorąc następny.
- Tadaima! –
Usłyszała nagle znajomy głos.
- Okaeri! –
Odpowiedziała, uśmiechając się do wracających z misji przyjaciół.
Drużyna
Shadow Gear przekroczyła próg, witani również przez innych członków gildii.
Levy zaraz podbiegła do Miry, a Jet i Droy dołączyli się do męskiej części
towarzystwa, by wspólnie pić, śmiać się i kłócić, jak to zwykle.
Rozmawiały
wesoło, a tymczasem niebo skryły burzowe chmury. Wieczorny, ciemny nieboskłon
przeszyła błyskawica. A chwilę potem potężny grzmot dotarł do ich uszu.
Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię.
- O jejku…
Miruś, wracam do domu, póki nie leje tak mocno. Jutro jeszcze pogadamy! –
Powiedziała dziewczyna, wstając.
- Jasne!
Dobranoc, Levy! – Pożegnała przyjaciółkę, która już wybiegała z gildii.
~*~
Miała
nadzieję, że dojdzie do domu na tyle szybko, by deszcz nie rozpadał się na
dobre. Była w błędzie. Zaledwie chwilę po wyjściu z budynku Fairy Tail ostry
deszcz spadł na miasto, potężnymi kroplami obijając się głośno o ulicę. Przez
szumiącą, szarą ścianę deszczu ledwo widziała, co jest przed nią. A jej ubranie
momentalnie całe przemokło, szczelnie przylegając do ciała.
Było jej
zimno. Bardzo zimno. Mokre odzienie tylko pogarszało sprawę.
Biegła przez
ulice miasta, nie słysząc własnych kroków przez szum dookoła.
~*~
Po południu,
czy jakoś tak, wlazł do budynku gildii. Może jakaś robota się znajdzie?
Rozejrzał
się po wnętrzu. I pierwszym, co dostrzegł, był brak małego, niebieskowłosego
stworzenia, które o tej porze powinno już siedzieć i gadać z Mirą lub kimś
innym.
Ale Jet i
Droy byli, więc na pewno na misję jakąś nie wyruszyła. Chyba, że bez nich… Nie,
ona sama nie poleciałaby na misję. Chyba…
Ech,
martwisz się.
Ale mimo to,
nie wiedzieć czemu, po chwili już stał przy barze, patrząc na Mirę.
- Nie było
dzisiaj jeszcze Levy? – Spytał, jak gdyby nigdy nic.
Widział już
w spojrzeniu Miry, że bzdura sobie jakieś głupoty na ich temat. Oczy jej
zabłysły, uśmiech poszerzył się, a ona sama klasnęła w dłonie.
- Levy
powiadasz! – Powiedziała wesoło. A potem, zastanawiając się, przytknęła palec
do ust. – Jak tak o tym mówisz, to w sumie nie widziałam jej dzisiaj. –
Mruknęła.
Trudno. Nie,
żeby się o nią martwił czy coś! Po prostu uznał to za dziwne, że jej nie ma,
skoro zawsze jest. Chyba, że na misję poszła. No, ale chyba nie poszła, nie?
A co mu tam.
I tak nie miał nic do roboty.
Wyszedł z
gildii i skierował się w znaną już sobie stronę. Niespecjalnie interesował się
tłumem, przez który musiał się przeciskać, idąc. Nie raz szturchnął kogoś
ramieniem, czy kopnął idąc. On się tym nie przejmował, ale nie mógł tego
powiedzieć o „poszkodowanych”.
A co? Sami
stawali mu na drodze. Ich wina.
Kiedy dotarł
pod drzwi domku Levy zapukał. Ot, grzeczności nie zaszkodzi.
Odpowiedziała
mu cisza.
Zbliżył nos
do szpary między drzwiami a framugą. I wciągnął głęboko powietrze.
Tak, czuł
jej zapach. Ale… Wydawał się nieco… Inny… Jakby intensywniejszy…
- Levy, to
ja, Gajeel… - Powiedział, jakby z nadzieją, że odpowie. Zapukał znowu.
Cisza.
To nie jest
śmieszne.
- Levy?
Cisza.
Nacisnął
klamkę. Drzwi były zamknięte.
- Ej, Levy!
– Warknął.
Cisza.
Odsunął się
trochę. A potem, całą swoją siłą przywalił barkiem w drzwi. Zamek puścił, a on
sam wszedł do środka.
Tak, czuł
jej zapach. Intensywny. Coś się nie zgadzało… Czuł, że tu jest. Ale ta cisza…
- Levy!
–Zawołał wkurzony, idąc w głąb domu.
Kierując się
zapachem przeszedł przez salon. I skierował się do kuchni.
Podłoga była
mokra od wody. Resztki szklanki walały się po podłodze. A wśród tego
wszystkiego, wśród cieczy i drobin szkła leżała nieprzytomna dziewczyna.
- Levy! –
Ryknął, momentalnie porywając ją na ręce.
Miała wysoką
gorączkę. Na jej czole perliły się kropelki potu. Czuł, jak ciężko oddychała,
charcząc przy tym nieprzyjemnie.
- Cholera! –
Warknął.
Momentalnie
wybiegł z nią z domu. Trzymając ją w ramionach, tak wiotką i słabą, myślał
tylko o jednym.
Pomóc jej.
Tuląc ją do
siebie czuł strach przed utratą jej. Jak długo ona już tam leżała nieprzytomna?
Gdyby przyszedł wcześniej…
Wpadł do
szpitala. Dalej wszystko potoczyło się tak szybko…
Zabrano mu
ją.
W tamtej
chwili nie myślał jasno. Widział tylko Levy. To, jak ją skrzywdził… To, jak
potem udało im się jakoś pogodzić… Jak martwiła się o niego, a on o nią. Kiedy
rozmawiali. Kiedy czuł jej drobne dłonie, drżące w uścisku jego dłoni.
W końcu
jednak wezwano go do gabinetu lekarza. I wtedy dopiero się uspokoił.
Tak panikował,
a okazało się, że po prostu się pochorowała i zasłabła.
Miał prawo
spanikować w takim momencie.
Kiedy
widział ją, leżącą wśród szkła, nieprzytomną, rozgrzaną od gorączki…
Na noc miała
jeszcze zostać w szpitalu. Z rana mieli jej zrobić jeszcze jakieś badania, by
mieć pewność, że może wrócić do domu.
Dla jej
dobra, nawet nie myślał, by się sprzeciwić.
- Zostanę
przy niej.
- Nie ma
mowy, złociutki. Potrzebuje odpoczynku, poza tym jest nieprzytomna. Twoja
obecność nic nie da.
Spojrzenie,
jakim obdarzył pielęgniarkę, z pewnością nie należało do najprzyjemniejszych.
Kobieta
zadrżała. A potem odwróciła się na pięcie i odeszła.
A on wszedł
do pokoju, w którym leżała.
Tak, była
tam.
Usiadł na
krześle obok łóżka, przyglądając się
jej. Było późno, ale światło księżyca oświetlało jej twarz. Wyglądała tak
spokojnie…
Miał
wrażenie, że była już bezpieczna. To go uspokoiło. Nareszcie mógł jasno myśleć…
Cholera,
nieźle go poniosło… Jeden widok, a nagle
przestał nad sobą panować. Nic dziwnego…
- Oj, Levy…
Z tobą zawsze jakieś kłopoty, prawda?
Cisza.
Nie
przeszkadzało mu to. Uśmiechnął się nawet lekko. Niech odpocznie, nabierze sił.
~*~
- Uhh… - Jęknęła cicho, otwierając oczy.
Miała
wrażenie, że za chwilę głowa jej eksploduje. Czuła się taka słaba… Jakby ktoś wyssał
z niej całą energię.
Dopiero po
paru chwilach była w stanie przyswoić, gdzie się znajduje. Ciemne niebo
upstrzone było gwiazdami. W ich bladym blasku rozpoznała pokój w szpitalu.
Obok siebie
usłyszała czyjś cichy, spokojny oddech.
Spojrzała w
tamtą stronę. I jedyne, co dostrzegła, to czarną, sterczącą na wszelkie możliwe
strony czuprynę.
- Gajeel? –
Wyszeptała, schrypniętym głosem.
Chyba spał.
Siedział na krześle przy jej łóżku, ale głowę opartą miał o materac, obok jej
ręki. Czuła jego palce na swojej dłoni.
Powoli
zaczęła przyswajać fakty.
Tak… To
pewnie przez tą ulewę. Było tak zimno i mokro, a ona biegła z gildii do domu. Wieczorem
nic nie czuła. Ale za to rano… Jak wstała, miała wrażenie, że była zombie.
Pamiętała,
że chciało jej się pić. Więc poszła nalać sobie wody. I wtedy film jej się
urwał…
Gajeel ją tu
przyniósł? Czy ktoś inny, a on przyszedł ją odwiedzić? Nie pamiętała nic z
tego, co się działo. Musiała być cały czas nieprzytomna…
Nie miała
sił na więcej rozmyślań. Zamknęła zbolałe oczy. I momentalnie zmęczony umysł
osunął się w ciemność, a zbolałe ciało przestało jej dokuczać.
~*~
Przeniósł z
wolna ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Każdy ruch, płynny i opanowany,
stanowił śmiertelne ryzyko dla przeciwnika.
Wiedział, co
robi.
Kobieta
przed nim ledwo co unikała ciosów.
Słyszał jej
głośny, zmęczony oddech. Zapach spoconych, zmęczonych walką ciał. Nie mógł się
teraz zatrzymać.
Jego pięść w
końcu dosięgnęła celu.
Kobieta
odleciała w tył, plecami uderzając o jedno z drzew.
Podniosła na
niego spojrzenie. Zbliżał się do niej, powoli, pewny już zwycięstwa.
Zamienił
prawą rękę w żelazny miecz.
Przygotował
się by zadać ostateczny cios.
Ale przed
sobą nie widział już tamtej kobiety. Widział drobną, słodką dziewczynę o
niebieskich włosach.
Nie mógł już
wyhamować. Ostrze przebiło ją. A ona patrzyła na niego z zaskoczeniem.
- Ga…jeel… -
Wyszeptała słabo.
Z kącika jej
ust popłynęła krew.
- Levy! –
Krzyknął, obejmując ją.
Słabła w
jego ramionach. Czuł, jak opuszcza ją energia. Jak bezwładnie osuwa się,
patrząc jednak na niego ze smutkiem. Wzrok powoli jej mętniał.
Nie, nie,
nie! Nie tak miało być!
- Ufałam…
Ci…
Przycisnął
drobne, bezwładne ciało do siebie.
Zabił ją?
Stracił ją…?
Nie, ona
miała żyć! I być szczęśliwa! Miał wynagrodzić jej wszystko!
Nie mógł jej
stracić…
Stracił ją.
Spojrzał na
własne, puste ręce. Jej krew spływała po jego skórze. Ale jej już nie było…
Otaczał go
mrok, ciemność… Pustka, która zawitała, była nie do zniesienia…
Zacisnął
drżące dłonie w pięści
- Cholera! –
Wydarł się na cały głos, waląc rękami o ziemię, jakby miało to coś dać…
~ Podobało się? Komentuj! ~
Renia, jesteś cudowna! (chociaż jakbyś skomentowała mojego rozdziała jakiegoś to Serek by się nie obraziła... *mruczy pod nosem*)
OdpowiedzUsuńRozdział genialny, a końcówka tak pełna dramatyzmu. Nie, to nieprawda, że mówię to samo co przy betowaniu tego xD
Przepraszam Ser-chaan ~ ! Ale wiesz, w moim jakże niskim obeznaniu z Bleachem nie ogarniam w ogóle co piszesz :(
Usuń~Reneé
WoW...brak mi słów ^^ Bardzo fajny rozdział, przez Ciebie jeszcze bardziej polubiłam Gajeela i Levy :P
OdpowiedzUsuńRozdzial cudowny.. Ale ta koncowka (chyba sen) przerazajaca.. Uwielbiam tego bloga!!
OdpowiedzUsuńPisz szubciutko bo ciekawi mnie jak sie zachowaja gdy oboje sie obudza ;) .. Duzo weny zycze ;***
O mój ... nawet nie wiem co napisać. Kurde kończą mi się pomysły jak komplementować twoje rozdziały... cholera. No trudno było po prostu świetnie nic dodać nic ująć. Jak zwykle życzę weny zapału do pracy i nadal takich świetnych i długich rozdziałów. Pozdrawiam MEYKI!
OdpowiedzUsuńfajne
OdpowiedzUsuńCzy to na końcu to sen czh to.to co wydarzyło.się na tej misji? ^^
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to będzie to pierwsze :D
Rozdziały coraz.dłuższe są im dalej idę :D
Biedna się.pochorowała...
Na.początku myślałam, że wzięłaś.się tu za jakiś inny paring, fajnie, że nadal poświęcone.to jest GaLevy ^^
Niech dziewczyna szybko zdrowieje i nie straszy więcej swojego rycerza ;D